***
Siedzę na krześle. Przede mną opiera się o stół mężczyzna i zadaje mi dziwne pytania. Ubrany jest w skórzaną kurtkę, której nie ściągnął odkąd znaleźliśmy się w pokoju przesłuchań. Ma pomarszczoną twarz, a jego brązowe oczy przeszywają mnie na wskroś. Mam wrażenie, że nic się przed nim nie ukryje. Nie mogę zrozumieć o co mu chodzi. Czy znam Peeta? Skąd go znam, gdzie się poznaliśmy? Jak długo go znam? Kim dla mnie był? Jak długo byliśmy ze sobą? Czy wiem czym się zajmował? Pytania nie chcą się skończyć a mi coraz trudniej na nie odpowiadać. Coraz trudniej oddychać. A potem nadchodzi pytanie przy którym już nie potrafię udawać twardzieli. "Jak zginą Peeta". Czuje że ziemia się pode mną zapada i miękną mi nogi. Gdyby nie to, że siedzę prawdopodobnie leżałabym właśnie na brudnej podłodze w białym pokoju w którym znajduje się jedynie stół i dwa krzesła. Mam wrażenie, że się topie. Nie mogę się odezwać. Nie mogę się poruszyć. Nie mogę oddychać. Jedynie co jestem w tej chwili w stanie to patrzeć się w te brązowe oczy. Nagle dostrzegam w nich coś. Dziwną iskierkę. A potem dociera do mnie. On wie. Wie o wszystkim i co gorsza nie chce zadawać mi tych pytań. Pewnie spodziewa się, że zaraz rozpłacze się jak jakaś pięciolatka i będzie musiał wycierać mi nos. I chodź w tej chwili widzę wszystko przez mgłę bo łzy właśnie osiągnęły stan krytyczne w moich oczach to przełykam je. Staram się odetchnąć na tyle głęboko na ile potrafi moje ciało i uspokoić się. Nie chce łaski i pokrzepiającego "Będzie dobrze". Nie mam ochoty widzieć jak kolejna osoba mi współczuje.
- Peeta zginął w wypadku samochodowym. Wracaliśmy od mojej mamy. Padał deszcz. Prowadził. Prawie nic nie było widać. - Odpowiadam i sama jestem zdziwiona jak mocno brzmi mój głos. Kiwa głową. Prawdopodobnie właśnie dotarło do niego, że nie mam zamiaru płakać.
- Peeta zginął w wypadku samochodowym. Wracaliśmy od mojej mamy. Padał deszcz. Prowadził. Prawie nic nie było widać. - Odpowiadam i sama jestem zdziwiona jak mocno brzmi mój głos. Kiwa głową. Prawdopodobnie właśnie dotarło do niego, że nie mam zamiaru płakać.
- Posłuchaj mamy prawo sądzić, że to nie był wypadek, a zabójstwo. Ktoś próbował go zabić. Od jakiegoś czasu prowadzimy śledztwo. Sadzimy, że pożar w Twoim domu nie był przypadkiem. Godzinę temu dostaliśmy potwierdzenie z LFB, że mieszkanie zostało podpalone. Prawdopodobnie miałaś zginąć w pożarze bo drzwi do mieszkania były zabite deskami. Miałaś szczęście, że nie było Cię w nim bo teraz byś już nie żyła. - Mam wrażenie że to jakiś głupi żart. Zabójstwo. Podpalenie. Ktoś robi sobie okrutny żart. Mam już dość. Chce wrócić do domu. Chce żeby to się skończyło. Chce. Jedyne czego w tym momencie chce to przestać czuć. Przez jedną pieprzoną godzinę nie czuć tego rozrywającego na strzępy smutku i żalu.
***
- Jak to nie mogę wrócić do siebie? - Stoję przed National Crime Agency i krzyczę na mojego brata. Wszystko co usłyszałam przez ostatnią godzinę jest tak bardzo przytłaczające, że nie mam pojęcia jakim cudem jeszcze potrafię stać o własnych siłach.
- Charlie. - Wzdycha zrezygnowany. - Gdzie chcesz wracać? Twoje mieszkanie spłonęło. Nie ma tam nic co nadaje się do zabrania. Proszę Cię chodź ze mną. - Kręcę głową z niedowierzaniem. Udało mi się ubłagać osobę, która mnie przesłuchała o 5 minut przerwy. Miałam zamiar zwiać i więcej się nie pokazywać, a mój brat próbuje mnie zatrzymać. Nie mogę uwierzyć w to, że jest przeciwko mnie. Mój własny brat. Ciągnie mnie znów do tego małego pudełka które nazywają pokojem przesłuchań.
- Pani Henderson. - Zwraca się do mnie detektyw który mnie przesłuchiwał. - To detektyw Jack Jones. Będzie pomagał w śledztwie. Ponieważ teraz do zabójstwa dochodzi podpalenie będzie potrzebna nam dodatkowa pomoc. - Moim oczom ukazuje się niski i krępy mężczyzna. Gdy wchodzi przez drzwi ledwo mieści się w nich. Garnitur zapięty ma na jeden guzik który napięty jest do granic możliwości. Szarość garnituru zlewa się z kolorem jego skóry. Wygląda jakby był chory. Jego małe oczka otaksowywały moją sylwetkę, a następnie wyciągnął w moją stronę rękę. - Jack Jones miło mi.
- Charlotta Henderson. - Nie miałam pojęcia o co tak naprawdę chodzi, ale miałam bardzo złe przeczucia.
- John Henderson. - Zerknęłam na mojego brata, który swoją postawą mówi "To ja twardy żołnierz. Lepiej mnie nie okłamuj." Nie mogę uwierzyć, że siłą wdarł się do pomieszczenia gdzie byłam przesłuchiwana i mimo wszelkich gróźb nie ugiął się i nie wyszedł. "Jestem jej najbliższą rodziną i muszę wiedzieć przed czym mam ją chronić" Te słowa chyba zrobiły wrażenie na panu Mark bo w tym momencie odpuścił.
- Sprawa wygląda następująco. - Zaczął pucułowaty mężczyzna. - Nie wiemy czy celem było mieszkanie czy Pani - W tym momencie zwrócił się w moją stronę. - Dlatego zgodnie uznaliśmy, że powinna Pani dla swojego dobra wyjechać na jakiś czas z kraju. Wolelibyśmy aby nie było żadnych innych nieprzewidzianych komplikacji w śledztwie. Będzie Pani najbezpieczniejsza poza granicami kraju. - Nie mogę uwierzyć własnym uszom.
- Charlie. - Wzdycha zrezygnowany. - Gdzie chcesz wracać? Twoje mieszkanie spłonęło. Nie ma tam nic co nadaje się do zabrania. Proszę Cię chodź ze mną. - Kręcę głową z niedowierzaniem. Udało mi się ubłagać osobę, która mnie przesłuchała o 5 minut przerwy. Miałam zamiar zwiać i więcej się nie pokazywać, a mój brat próbuje mnie zatrzymać. Nie mogę uwierzyć w to, że jest przeciwko mnie. Mój własny brat. Ciągnie mnie znów do tego małego pudełka które nazywają pokojem przesłuchań.
- Pani Henderson. - Zwraca się do mnie detektyw który mnie przesłuchiwał. - To detektyw Jack Jones. Będzie pomagał w śledztwie. Ponieważ teraz do zabójstwa dochodzi podpalenie będzie potrzebna nam dodatkowa pomoc. - Moim oczom ukazuje się niski i krępy mężczyzna. Gdy wchodzi przez drzwi ledwo mieści się w nich. Garnitur zapięty ma na jeden guzik który napięty jest do granic możliwości. Szarość garnituru zlewa się z kolorem jego skóry. Wygląda jakby był chory. Jego małe oczka otaksowywały moją sylwetkę, a następnie wyciągnął w moją stronę rękę. - Jack Jones miło mi.
- Charlotta Henderson. - Nie miałam pojęcia o co tak naprawdę chodzi, ale miałam bardzo złe przeczucia.
- John Henderson. - Zerknęłam na mojego brata, który swoją postawą mówi "To ja twardy żołnierz. Lepiej mnie nie okłamuj." Nie mogę uwierzyć, że siłą wdarł się do pomieszczenia gdzie byłam przesłuchiwana i mimo wszelkich gróźb nie ugiął się i nie wyszedł. "Jestem jej najbliższą rodziną i muszę wiedzieć przed czym mam ją chronić" Te słowa chyba zrobiły wrażenie na panu Mark bo w tym momencie odpuścił.
- Sprawa wygląda następująco. - Zaczął pucułowaty mężczyzna. - Nie wiemy czy celem było mieszkanie czy Pani - W tym momencie zwrócił się w moją stronę. - Dlatego zgodnie uznaliśmy, że powinna Pani dla swojego dobra wyjechać na jakiś czas z kraju. Wolelibyśmy aby nie było żadnych innych nieprzewidzianych komplikacji w śledztwie. Będzie Pani najbezpieczniejsza poza granicami kraju. - Nie mogę uwierzyć własnym uszom.
***
Siedzę w małej kawiarni przy Chandos Pl i czekam na Niall'a który spóźnia się już 10 minut. Rozglądam się po kawiarni. Przy jednym stoliku siedzi jakiś starszy mężczyzna i czyta gazetę przy innym zakochana para, która zaczyna mnie denerwować bo od dobrych 20 minut wymieniają zawzięcie swoje płyny ustrojowe. Zrezygnowana postanawiam zamówić kawę nie czekając ani minuty dłużej na blondyna. Czekając na zamówienie wsłuchuje się w piosenkę w radiu.
Blood in my eye, hand on my heart
Feet on the ground, head to the sky
Cause trouble ain't no friend of mine
Ain't no giving it up, no more wasting time
If you had 28 thousand days
Who would you love? Where would you go?
What would you celebrate?
I'm telling you that life's too short to just throw it away
So have the time of your life, so have the time of your life
Hey, ey, ey
Back from hell with my angel wings
Ain't no fear in my voice
Cause I'm making a choice
The devil ain't no friend of me
And that clock on the wall is telling me
(That there's just...)
There's only 28 thousand days
Who would you love? Where would you go?
What would you celebrate?
I'm telling you that life's too short to just throw it away
So have the time of your life, so have the time of your life
Hey, ey, ey
There's only 28 thousand days
Who would you love? Where would you go?
What would you celebrate?
I'm telling you that life's too short to just throw it away
So have the time of your life, so have the time of your life
Hey, ey, ey
Powrót z piekła? Chciałabym już z niego wrócić. Zdecydowanie za długo już w nim goszczę.
- Hej. - Słyszę znajomy głos i odwracam się. - Przepraszam za spóźnienie. Nie zgadniesz co się stało. - Dodaje widząc moją minę. -Najpierw szukałem jak głupi miejsca parkingowego, a gdy już znalazłem zauważyłam mnie jakaś szalona fanka. Szarlotkę poproszę. - Zwrócił się do dziewczyny, która właśnie podała mi kawę. - I musiałem stamtąd odjechać. Po zrobieniu kółka wróciłem, ale na moim miejscu stał już jakiś samochód. No, ale koniec o mnie co się stało, że John przyjechał do nas z samego rana? - Dodał gdy siadaliśmy do stolika, przy którym wcześniej już na niego czekałam.
- Rano? Niall wiesz, że to było po 10 am? - Popatrzyłam się na niego podnosząc jedną brew.
- To było rano. - Odpowiedział chłopak wpychając do buzi kawałek ciasta. - Opowiadaj co się stało?
- Musiałam jechać do National Crime Agency. - Blondyn kiwną głową na znak, że mnie słucha. - Pożar w moim mieszkaniu wcale nie był pożarem. To znaczy był. Ughh to było podpalenie. - Mówię ściszając głos. Chłopak zaczyna się krztusić, wypluwa ciasto, a w oczach pojawiają się łzy.
- Podpalenie? - Patrzy na mnie przerażony.
- To nie wszystko. - Dodaje. Wzdycham i opieram się o krzesło. - Pożar był podpaleniem. Wypadek zabójstwem. A mnie chcą wywiedź z kraju bo jak mówią "istnieje ryzyko, że jestem na celowniku jakiegoś psychopaty" - Rysując w powietrzu cudzysłów przytaczam słowa pucułowatego Jonasa
- Ohhh dziewczyno. - Niall łapie się za głowę. - Ale się wpakowałaś.
- Nic mnie to nie obchodzi nie mam zamiaru nigdzie wyjeżdżać. Nie będę się włóczyła sama po jakichś głupich krajach. - Krzyżuje ręce na piersi ręce niczym małe naburmuszone dziecko. Chłopak myśli przez chwilę po czym wypala.
- Mam lepszy pomysł. W przyszłym tygodniu wyjeżdżamy w trasę. Australia a potem Ameryka Południowa. Pojedziesz z nami. - Klaszcze w ręce zadowolony z siebie.
- Hej. - Słyszę znajomy głos i odwracam się. - Przepraszam za spóźnienie. Nie zgadniesz co się stało. - Dodaje widząc moją minę. -Najpierw szukałem jak głupi miejsca parkingowego, a gdy już znalazłem zauważyłam mnie jakaś szalona fanka. Szarlotkę poproszę. - Zwrócił się do dziewczyny, która właśnie podała mi kawę. - I musiałem stamtąd odjechać. Po zrobieniu kółka wróciłem, ale na moim miejscu stał już jakiś samochód. No, ale koniec o mnie co się stało, że John przyjechał do nas z samego rana? - Dodał gdy siadaliśmy do stolika, przy którym wcześniej już na niego czekałam.
- Rano? Niall wiesz, że to było po 10 am? - Popatrzyłam się na niego podnosząc jedną brew.
- To było rano. - Odpowiedział chłopak wpychając do buzi kawałek ciasta. - Opowiadaj co się stało?
- Musiałam jechać do National Crime Agency. - Blondyn kiwną głową na znak, że mnie słucha. - Pożar w moim mieszkaniu wcale nie był pożarem. To znaczy był. Ughh to było podpalenie. - Mówię ściszając głos. Chłopak zaczyna się krztusić, wypluwa ciasto, a w oczach pojawiają się łzy.
- Podpalenie? - Patrzy na mnie przerażony.
- To nie wszystko. - Dodaje. Wzdycham i opieram się o krzesło. - Pożar był podpaleniem. Wypadek zabójstwem. A mnie chcą wywiedź z kraju bo jak mówią "istnieje ryzyko, że jestem na celowniku jakiegoś psychopaty" - Rysując w powietrzu cudzysłów przytaczam słowa pucułowatego Jonasa
- Ohhh dziewczyno. - Niall łapie się za głowę. - Ale się wpakowałaś.
- Nic mnie to nie obchodzi nie mam zamiaru nigdzie wyjeżdżać. Nie będę się włóczyła sama po jakichś głupich krajach. - Krzyżuje ręce na piersi ręce niczym małe naburmuszone dziecko. Chłopak myśli przez chwilę po czym wypala.
- Mam lepszy pomysł. W przyszłym tygodniu wyjeżdżamy w trasę. Australia a potem Ameryka Południowa. Pojedziesz z nami. - Klaszcze w ręce zadowolony z siebie.
***
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz